Niedzielne koncerty maja specyficzną publiczność. Trochę zdystansowaną, czującą, że to nie do końca tak miało być, że trwa koncert i fajnie by było atmosferę koncertu jeszcze trochę sobie przedłużyć, a tu niestety, z rana w poniedziałek trzeba iść do pracy. Ale gdzieś ta niedziela musi zawsze wypaść. Nas nie dotyczą zakazy handlowe. Jesteśmy jak katarynka albo msza-dla zabawy albo od kojenia skołatanych po tygodniu nerwów. Tydzień temu graliśmy w Toruniu. Muzycznie-bardzo dobry koncert. Sala na Jordankach pełna. A jednak nawet na „Polsce” towarzystwo zostało w blokach startowych, choć widać było, że gdzieniegdzie duch wygrywał z materią i pojedyncze wysepki szczęścia wybijały się ponad fotele. Zupełnie inaczej rzecz się miała wczoraj, w Krakowie. Też graliśmy w niedzielę, ale końcówka samych nas zaskoczyła. Ochrona odpuściła z przywoływaniem do porządku parę numerów przed końcem. I wszystko dlatego, że koncert odbywał się w klubie a nie w anturażu teatralno-filharmonicznym, a tuż przy scenie był…bar. Jakież to proste i skuteczne.
Czytaj dalej Anplaktowe triduum, czyli czemu cieniu odjeżdżasz…
Najnowsze komentarze