Władek, Off i MG w Krk

Czekanie na koncert to jedna z gorszych rzeczy; zwłaszcza w górach, kiedy pada deszcz. Na szlaku mnóstwo ludzi, mokro, be sensu zupełnie. Można próbować poczytać, można spróbować to przespać, można zabrać się za pisanie, jak teraz…

Jesteśmy dziś w Białce Tatrzańskiej. Ostatni koncert trasy letniej. Trzeci z kolei, po dwóch wielkofestiwalowych występach i po reczitalu we Władysławowie. I od tego ostatniego zacznę.

Mieliśmy grać nad morzem w lipcu. Później koncert spadł z wokandy, żeby ostatecznie nań powrócić z nową datą-1 sierpnia. Występ z cyklu bogata miejska gmina w trosce o turystę-plażowicza. Kiedyś już graliśmy we Władku, dokładnie w takiej samej formule. Taka sama była też droga na Hel i taki sam powrót-koszmarny. Ten sam był również hotel, w Jastrzębiej Górze, i podobnie jak wtedy, nie poszedłem na plażę, bo mi się nie chciało. W tym roku w wodzie dodatkowo pływały sinice. Po koszmarze podróży w milionie stopni, gdzie nawet świeżo wyrychtowana klima nie dawała rady, chciałem tylko leżeć, choć i to nie było łatwe. Pokoik niewielki, dwa łóżka obok siebie, brak klimatyzacji. Po sekundzie temperatura pomieszczenia zrównała się z temperaturą otoczenia.

Ale za to koncert dobry wyszedł. Potraktowaliśmy go trochę jak rekonesans przed Off Festivalem, na którym to mieliśmy zagrać w całości płytę „Spokojnie”. We Władysławowie zmierzyliśmy się z nowymi aranżacjami „Do Ani” i „Axe”, na próbie zagraliśmy jeszcze „Tan” i czuliśmy wszyscy, że bardzo nam tego krótkiego, acz wspólnego grania było potrzeba; wyszły te numery świetnie, może nawet lepiej niż na Offie, bo były zagrane na większym luzie. Na festiwalu katowickim była już ostra spinka.

Kawałki niby w większości dobrze znane, set krótki, ale mimo że dobrze znane, to aranże, tzw. stare-nowe, nawet dla kolegów, którzy uczestniczyli przy procesie ich tworzenia i rejestrowania niejednokrotnie okazywały się totalnie nowym doświadczeniem. Wyszliśmy na scenę, zagraliśmy, ludzie klaskali. Tłum był na naszym występie chyba największy, gdyż zostałem z kilkoma kolegami jeszcze na koncertach paru innych kapel i miałem okazję oglądać wędrówki ludów między scenami. Obawialiśmy się tego występu, bo wiedzieliśmy, że nasze granie, przy całej złożoności kompozycyjnej wykonawców i zespołów które zwykle grają na Offie, to kompletnie inne, nieprzystające do siebie światy. Jak powiedział znany radiowiec po naszym występie, ten festiwal jest dla ludzi, którzy nie lubią słuchać piosenek, które już kiedyś słyszeli. Ale chyba podołaliśmy zadaniu. Po tym koncercie zostanie nam urobek w postaci powrotu do aranżacyjnych korzeni paru piosenek z samego czuba tabeli, bo zgodnie stwierdziliśmy, że oryginały zdecydowanie lepiej brzmią, nawet w przełożeniu na inne instrumentarium, niźli uwspółcześnione i obrosłe przez lata kolejnymi modyfikacjami tychże oryginałów pochodne.

Do Krakowa ruszyliśmy z rana, bo, mimo że droga krótka, ale jak to w przypadku festiwalowych regulaminów, próba zarządzona była na 12. Później cały dzień w hotelu. I oczekiwanie. Do 20. Na szczęście tego dnia nie miałem wątpliwości, co zrobić z czasem. Poszedłem, podobnie jak i On, spać, zaraz po próbie, bo dzień wcześniej, mimo szczerych chęci, nie udało się nam wcześnie położyć. I ten przymusowy odpoczynek bardzo dobrze mi zrobił. Bardzo dobrze zrobił nam wszystkim, bośmy zagrali perfekcyjnie. Naprawdę. Numery tatowe, bo tak sobie zażyczył organizator. Odrobinę zmodyfikowaliśmy set w porównaniu z tym z Męskiego Grania we Wrocławiu. Zamiast „Nie dorosłem do swych lat” wrzuciliśmy dwa kawałki, „Notoryczną narzeczoną” i „Inżynierów”. Po godzinie było po robocie, choć nie dla wszystkich, bo kolega śpiewak miał jeszcze gościnne występy z innymi wykonawcami.

Przed 23 byłem w hotelu. Nie miałem specjalnie chęci ani sił na dokazywanie. Poszedłem spać, jak emeryt. Z rana zaszedłem na siłownię. Spotkałem tam Wojtka i menadżera Wieteskę, co akurat miło mnie zaskoczyło i podbudowało, gdyż nie stwierdziłem przez godzinę obecności nikogo z innej kapeli, a sporo ich się tego wieczora przewinęło przez hotel i scenę.

Wyglądam przez okno. Dla pewności wyjdę na balkon…leje dalej. Koniec wakacji i ostatni koncert sezonu przyjdzie zagrać w długim rękawie. Do tego syrena strażacka wyje jak oszalała, aż trudno zebrać myśli. Ale co ukradłem czasu pisząc ten tekst, to moje…

Jedna odpowiedź do “Władek, Off i MG w Krk”

  1. Kult na MG we Wrocławiu i w Krakowie – niemal identyczne sety, ale zupełnie inne odbiory. We Wrocku standing party, a w Krakowie publika podchwyciła klimat i od drugiej piosenki (Baranek) właściwie do końca pogo pod sceną.

    Mocno nurtowało mnie skąd pomysł na granie tatowych piosenek, bo we Wrocku elektorat chyba oczekiwał czegoś innego i nie dał się za bardzo kupić.

    Nawet miałem o to pytać przypadkowo spotkanych na drugi dzień „śpiewaka” i „onego” i czy po tej reakcji na krakowskie MG nie zostanie przyszykowane coś innego.

    BTW
    Polska w wykonaniu Organka z Kazikiem w Krakowie pociągnęła publikę prawie tak samo jak singiel MGO, dla ktorego ludzie przychodzą na te koncerty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.