Nowa Ruda to miasteczko niewielkie, acz malowniczo położone; w górach, niedaleko Bielawy, gdzie grałem, jeszcze przed angażem do Kultu, z grupą The Bartenders, na festiwalu reggae’owym, pierwszy i ostatni jak dotąd raz. W Nowej Rudzie mieliśmy w tym roku jeden z postojów na pomarańczowej trasie. Jak to się stało, nie wiem, ale żałować nie mogę.
Początkowo myślałem, że koncert w Nowej Rudzie to sprawka Bogusia Klimasa. Boguś, to koleżka rodem z Nowej Rudy, który ongiś jeździł na nasze koncerty po całej Polsce. Kilka lat temu wyjechał za chlebem do Anglii. Tam też, w Manchesterze, odwiedził nas raz czy dwa, aż w końcu mu się na obczyźnie znudziło i wrócił do starego kraju. Jednakowoż inicjatywa wypłynęła nie od niego, a od miejscowego magistrackiego dyrektora od kultury, który do końca nie mógł uwierzyć, że wszystko przebiegnie w tak szczęśliwy dla nas i dla niego sposób.
Wyjechaliśmy z Warszawy w deszczu i zimnie. Pogoda mocno się tego dnia zepsuła i taką pozostała do dnia następnego. Dłużyło się nam niemożebnie, bo do Nowej Rudy z Warszawy kilometrów było jak za zboże. U kresu podróży zaczęła mnie boleć głowa, znakiem tego wjeżdżaliśmy z nizin w góry. Zawsze tak mam.
Położono nas spać w pięknym, secesyjnym dworku w Bielawie. Trzydzieści parę kilometrów od sali koncertowej. Ta ulokowana była w hali miejscowego OSiR-u. Podjęto nas tamże przepysznym, domowym obiadem. Hale sportowe nie są najszczęśliwszym miejscem do grania koncertów, szczególnie te, pobudowane za komuny, albo w początkach wolnej Polski. Hala w Nowej Rudzie nie była najnowsza, ale akustyka nie była za to najgorsza. Próbę rozkminiliśmy szybko, jeszcze szybciej wskoczyliśmy do busa i pognaliśmy poleżeć w łóżku przed występem. Wpieriot, krętą, górską drogą. Łeb jak bolał w tę, tak i bolał nazat.
Koncert wypadł lepiej, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Ludzi przyszło chyba całe miasto. Wyprzedać się nie wyprzedał, ale i tak pozytywnie nas zaskoczyli noworudzianie swoim tłumnym przyjściem. Przed reczitalem doszło do małej spiny z miejscową ochroną. Ichni szef nie chciał się zgodzić, żeby nasi Kult-Ochroniarze stali w fosie i łapali ludzi, ani robili cokolwiek, co mogłoby tamtym, profesjonalistom z agencji, zabrać chleb. Wieteska Piotr postawił jednak sprawę jasno: albo Kult-Ochrona zostaje, albo nie ma koncertu, na co i my, muzycy, przystaliśmy. Zaczęliśmy o czasie, skończyliśmy po 2.45, jak zwykle. Publiczność lekko zdezorientowana, ale żywiołowa, choć crowdsurfingu za dużo nie było.
Zebraliśmy się w szatni, chwilę po występie. Rozeznaliśmy się w posiadanych kaloriach i alkoholach. Posucha. Ruszyliśmy na poszukiwania stacji. Odnaleźliśmy rzecz w Bielawie. Skromniutki orlenik na uboczu. W środku za to, oprócz naszej, wygłodniałej bandy, dwie parówki. Kanapek brak. Ewentualnie gorący kubek, ale bez wrzątku. Kupiłem sobie paczkę czipsów, bo z głodu po drodze łeb bolał mnie bardziej niż zazwyczaj. Zapiłem w hotelu drinkiem powitalnym, które nam hotel zaoferował na przywitanie, ale że nie wypiliśmy ich z racji pozostawania w przedkoncertowej trzeźwości, Rysiek-kierowca zrobił w restauracji odpowiedni zapis, i zaordynował dla całej grupy powitalny drink do poduszki. Dobry był, kolorowy, nie za słaby. Z powodu zapominalstwa, musiałem się jeszcze udać do kolegów z Ochrony za potrzebą, gdyż nie zabrałem ze sobą pasty do zębów. Przy okazji zostałem poczęstowany kropelką alkoholu znacznej wykwintności W pokoju, ja i On, obejrzeliśmy jeszcze przygotowania do meczu bokserskiego, bo na cały mecz nie starczyło nam sił. Posnęliśmy przed drugą
Do Poznania ruszyliśmy już przy dobrej pogodzie. Po śniadaniu, bliżej 10 niż 11. Droga była raz to filmowa, raz wpół senna. Coś oglądaliśmy, coś jedliśmy. Ja uzupełniałem braki w memuarach i lekturze. Dotarliśmy do hotelu o czasie. Ucieszyło nas bardzo, że ten zlokalizowany był niecałe 10 minut spacerem od źródełka, znaczy się od Kultowej. Popas odbył się w garderobie. To, co zaskoczyło od wejścia na salę MTP, to scena, przesunięta maksymalnie do tylnego wejścia. Wiedzieliśmy, że koncert się wyprzedał i wiary będzie po dach. Drugi raz wyprzedaliśmy Poznań, co bez wątpienia może stanowić powód do chwalenia się na mieście. Mało komu udała się taka sztuka. Na próbie zagraliśmy numer z Jagodą Lembicz, powtórzony później na występie: Kochaj mnie, a będę Twoją, bo jakżeby inaczej.
Poznań wybuchł! Eksplodował! Emocjonalny kosmos. Choć muzycznie, sala MTP w tym roku zagrała inaczej. Czy gorzej, tego nie wiem. Inaczej. Czego by o niej nie powiedzieć, trzeba jednakowoż uczciwie przyznać, że bywa Sala Ziemi bardzo kapryśna i nierówna. Ale idzie to nadrobić dobrą grą i szaleństwem, a to wystąpiło na scenie i przed nią. Kosztowało mnie jednak to poznańskie poruszenie mnóstwo energii. Na tyle dużo, że kiedyśmy skończyli występ, usiadłem przy talerzu z ciepłą strawą, westchnąłem ciężko i spożyłem kolację, przeczuwając, że na Kultową nie starczy mi sił. Nazajutrz, o 8, chciałem wracać z techniką do domu, żeby nie przyjechać doń na wieczór i do reszty nie stracić na podróż całej, widnej niedzieli. Miałem też plan i obowiązek napisać tekst zarobkowy dla kapitalisty, czego dokonałem. I wszystkie te rzeczy mogłyby się pójść masturbować, gdybym jednak do Kultowej zaszedł. Nawet rozważałem krótki wypad, na godzinę i powrót. Ale czułem się naprawdę jak z krzyża zdjęty, więc walka z własną słabością nie miała najmniejszego sensu, bo werdykt już i tak zapadł. Sprawiedliwa, ludzka, ułomna natura zarządziła-ten pan zostaje. Drugi Pan z pokoju, oraz kilku innych Panów z naszej szajki jednak poszło, a jakże. Wszyscy wrócili.
Jarku, nie gracie co roku w Sali Ziemi (i dobrze), tylko w pawilonie nr 2 na MTP 🙂
Koncert w Poznaniu super. Brakowało mi tylko jakiegoś telebimu… Ja jako malutka osobka nie widziałam nic co dzieje się na scenie. Muzycznie super. Pozdrawiam
Jedna uwaga do zapisków – w Poznaniu nie gracie w Sali Ziemi, tylko w sali nr 2. W Sali Ziemi w tym czasie grała Dido 🙂
Koncert w Poznaniu był w hali MP2 a nie w Sali Ziemi. Sala Ziemi jest bardziej kongresowa niż koncertowa. Niemniej było zajefajnie!
wiem, już kilka osób mi to uzmysłowiło. na swoje usprawiedliwienie dodam, że w informacjach oficjalnych od kierownictwa stało, że sala ziemi, więc bezmyślnie powieliłem błąd