Pamiętam jak dziś. Napisała do mnie na fejsie Ania Dulska. Że pojawił się pomysł, aby zorganizować koncert dla Doroty Stogi. Parę dni wcześniej dowiedzieliśmy się, że Dorota zachorowała na raka. Kiedy graliśmy anplaktowy koncert w Tarnowie, w maju, nikt niczego jeszcze nie wiedział ani nie przeczuwał. Żaden z jej tarnowskich kolegów, czy to Jamal, z którym tego dnia jeździłem autem po ustnik do sklepu muzycznego, czy Wiola, koleżanka z pracy, nie zdradzili, że coś jest z Dorotą nie tak. O ile wiedzieli. O ile wiedziała sama Dorota.
Dorota, razem z Wiolą i Jamalem, od zawsze była integralną częścią tarnowskiej grupy Kult-Turystycznej. Od kiedy pamiętam. Pracowała w szpitalu w Tarnowie jako lekarz. Pomagała innym, aż przydarzył się jej psikus, i sama zachorowała. Teraz to on potrzebowała pomocy, więc w obliczu wyzwania nie mogliśmy się zachować inaczej.
Początkowo mowa była o kameralnym wydarzeniu. Najlepiej w Warszawie, bo wiele kapel zaprzyjaźnionych, znanych choćby z Zacieraliów, zgodziło się zagrać pro bono, a zorganizowanie reczitalu gdzie indziej niż w Warszawie, wydawało się nie do ogarnięcia. Ania pytała o kluby, które mogłyby pomóc w organizacji. Powiedziałem, że pomogę na ile będę umiał. Zapewniłem, że Darmozjady chętnie się włączą. Między słowami padały pytania bez odpowiedzi: czy Kult chciałby wziąć udział. Zgodnie z prawdą, zapewniłem o swoim oddaniu sprawie, ale obydwoje wiedzieliśmy, że zorganizowanie koncertu dla Kultu przez kogoś, kto dotychczas się tym nie zajmował, stanowi nie lada wyzwanie. Powiedziałem też, że wszelkie ruchy koncertowe planuje z wyprzedzeniem kolega Wieteska, i to on jest najlepszym adresatem wszelkich pytań. No i Ania zaczęła działać.
Nie musiała specjalnie zabiegać o posłuch wśród tych, który Dorotę znają. Koledzy z Kult-Turystów od razu podchwycili temat i zaangażowali się w przygotowania. Kiedy wieść o chorobie Doroty Stogi i próbie zorganizowania koncertu charytatywnego dlań doszło do uszu Kazimnierza, sprawy nabrały przyspieszenia. Na koncercie na Woodstocku zapadła decyzja, że wchodzimy w to. Najdłużej trwało znalezienie wolnego terminu. Najdogodniej, i dla organizatorów i dla nas, byłoby, gdyby data sąsiadowała z koncertem na trasie pomarańczowej, bo po Kostrzynie, po wakacjach, szykowaliśmy się, jak co roku, właśnie do niej. Po wielu telefonach i mejlach towarzystwo Kult-Turystyczne i menagment doszło ze sobą do ładu i postanowiło, że zagramy dla Doroty 4 listopada, w samym środku trasy, dodatkowy koncert. Trzeci z rzędu, zaraz po Łodzi i Opolu. W poniedziałek. Ale inaczej się nie dało.
O koncercie napisały najpierw lokalne, a potem ogólnopolskie portale. Postanowiono, że rzecz odbędzie się w Tarnowie, co w obliczu naszej, kultowej akcesji do projektu, wydawało się naturalnym wyborem. Bilety rozchodziły się bardzo szybko. Na tyle szybko, że hala sportowa w której mieliśmy grać, wyprzedała się na tydzień przed. Przy okazji organizacji koncertu dla Doroty, Kult-Turyści posiedli nowe, przydatne umiejętności. Musieli nauczyć się, jak przeprowadza się zbiórkę publiczną. Jak zaaplikować po kasę do miasta, pozyskać sponsorów. Cały ten administracyjno-urzędniczy galimatias w jednej chwili przestał być im obcy. Piszę im, bo wymienić wszystkich, którzy pomagali przy organizacji koncertu nie sposób. Z całej Polski. Z finałem w Tarnowie.
Rozpoczęliśmy koncert o czasie. Zagraliśmy standardowy set, jednako trochę zmodyfikowany, ponieważ set-listę układała sama Dorota. Nieobecna na koncercie. Niestety, na tydzień-dwa przed, guz w głowie Doroty zaczął odrastać. Konieczna była reoperacja w Hanowerze. Koncert Dorota obejrzała na komputerze w szpitalnym pokoju, w Niemczech, oczekując na zabieg.
Zaczęliśmy dość nietypowo. Od oświadczyn. Słowo wstępne do zgromadzonych wygłosić miała Wiola Kowalewska, lekarka z tarnowskiego SOR-u, najlepsza przyjaciółka Doroty. W połowie przemówienia na scenę z bukietem kwiatów wkroczył Jamal, partner Wioli, przyklęknął, wcisnął pierścionek na palec i został przyjęty. Wiedzieliśmy zawczasu o całym galimatiasie, więc nie stanowiło to dla nas specjalnego zaskoczenia. Zaraz po huraganie braw zaczęliśmy koncert numerem „Łączmy się w pary”. A później jakoś poszło. I po niemal trzech godzinach się zakończyło. Był tort. Sto lat w garderobie. Wyszynk i napitek. Już po występie, do hotelu przyjechali pokazać się narzeczeni. Pogadaliśmy chwilę przy szklaneczce, a że było już późno, rozstaliśmy się przed drzwiami pokoju, bo ja z rana do domu o oni do pracy. We wtorek też zanosiło się na dzień.
Wszyscy, których znam i kojarzę, oraz bardzo wielu nowych, Kult-Turystów niezrzeszonych, spotkałem 4 listopada w Tarnowie. Obstawiali bramki, sprawdzali bilety, sprzedawali benefitowe koszulki. Robili za ochroniarzy. Na bramce, w fosie, wspomagali ich nasi Kult-Ochroniarze, którzy, tak jak i my, odpowiedzieli na apel, bo i im Dorotka jest i był bardzo bliska.
Dzień przed koncertem, w Opolu, TVN zrobił łączenie z Kazikiem, który opowiadał o Dorocie, Kult-Turystach i naszych relacjach. Cała Polska widziała. I słyszała, jak śpiewak porównał Kult-Turystów do…Al Kaidy. Na Spodek szykuje się inwazja pomarańczowych turbanów i arafatek.