Trasa pomarańczowa 2022 – Oslo

Trasę zaczęliśmy z przytupem, czy zagranicznie. Raz u Norwega i dwa razy na Wyspach. A tu już na przednówku kolejny polski jej, nie wiem który, etap. Oby nie ostatni. To ostatnie o ostatnim to oczywiście przyciężki żart. Na żadną emeryturę nikt się nie wybiera, choć kilku kolegom pesel wybija powoli emerytalny wiek. Na szczęście nigdy nie odprowadzali składek, więc ZUS im nie straszny.

Ja np. też nie odprowadzam. Kiedyś odprowadzałem, gdy pracowałem na etacie w Sejmie. Łączyłem to z graniem i pisaniem, ale parę lat temu wziąłem rozbrat z pracą biurową. Na emeryturę odłożyłem raczej niewiele, choć pewnie kilkanaście lat składkowych mam na karku. Tak się akurat ułożyło, że dostałem niedawno propozycję pracy w zawodzie. Żeby było ciekawiej, atrakcyjnej, bo na państwowym, lub raczej, samorządowym. Pracy z ciekawymi wyzwaniami do okiełznania. Ale ciągle się waham. Bo parę lat przeleżałem pod lodem i nie wiem czy się w biurze na nowo odnajdę. Poza tym, praca wiąże się koniecznością bywania…w pracy. Kombinowania z urlopami, zwolnieniami. Nie wiem, czy to wszystko dla mnie. I wcale nie hamletyzuję. Wiem, że wielu chciałoby mieć podobne dylematy, ale w końcu nie po to tu Was ściągnąłem, żeby tylko o sobie. O nas ma być. O kapeli razem. O nim. O reszcie. I o tym co było.

Wakacje się skończyły. Prawie każdy z nas wrócił na łono ojczyzny po tygodniowym urlopie, który należał się nam jak psu buda, po intensywnym, koncertowym lecie. Od kwietnia do połowy września w zasadzie nie mieliśmy żadnego, wolnego weekendu. Ale nie narzekam. Jeden poleciał do Turcji, drugi do…Turcji, trzeci do Grecji, kolejny na Teneryfę, a jeszcze inny na…Wyspy Zielonego Przylądka. Wrócili wszyscy. Część nawet jeszcze opalona.

Lecieć do Oslo przyszło nam drugi raz. Też z Modlina. Pierwszy był w zeszłym roku i prócz alarmu pożarowego w środku nocy, w hotelu, nic złego się nam tam nie przydarzyło. W tym roku Polska żegnała nas piękną i słoneczną pogodą. Na szczęście taką samą przywitała nas też Norwegia. Dolecieliśmy prawie w komplecie i o czasie, czyli na późny wieczór. Prawie, bo tuż przed wyjazdem dostaliśmy od menago informację, że kolega Morawiec załatwił się na wczasach, wychodząc z morza. Coś mu gruchnęło w kręgosłupie i lekarz zabronił Morwie się przemieszczać, takoż, jedziemy zdobywać Skandynawię w osłabieniu. Cóż było robić.

Oslo nie jest wielkie. Ulokowano nas jednak na jego obrzeżu, w industrialnej części miasta. Miało to swoje zalety, bo dzięki temu rozeszliśmy się szybko po pokojach i nie w głowie nam były nocne wyjścia, zwłaszcza że dookoła nie bardzo było dokąd wychodzić. Minus był taki, że następnego dnia, po śniadaniu, kiedy pogoda nadal był wymarzona na spacer, musieliśmy się przemieścić, ja, On i Majonez, uberem, do muzeum Muncha. Na nogach było za daleko. Dla niego. Z powodu nogi właśnie, która bolała go wtedy bardzo, uniemożliwiając piesze wędrówki. Na szczęście na kilku kondygnacjach w muzeum zainstalowano ruchome schody, więc i z tym kłopotem sobie poradziliśmy. Spędziliśmy na kontemplacji obrazów i rzeźb jakieś 2-3 godziny. I wróciliśmy spełnieni do hotelu. Też uberem. Szkoda było jedynie tej pogody, która ciągle była jak wczesna wiosna. Za to pierwszy raz w życiu jechałem Teslą. W Oslo takimi furami rozbija się Uber. Przedziwne auto. Wygląda w środku koszmarnie. Trochę jak resorak z tabletem zamiast deski rozdzielczej. Za te pieniądze? Raczej nie.

Doskonale wymierzyliśmy czas, bo ledwie dojechaliśmy na pokoje, rozpadało się w całym mieście i tak już trzymało do wieczora. Zdążyłem jeszcze wyskoczyć na przyhotelowy gym, zakonserwować tężyznę fizyczną, i po godzinie siedzieliśmy już w busie, który dowiózł nas do klubu Vulcan, tego samego, co w zeszłym roku. Próbę opędziliśmy dosyć szybko. Jeden mniej na pokładzie, to zawsze parę minut roboty na czas własny. Naturalnie, dzwoniliśmy do Piotrka. Uspokajał, że wszystko dobrze i że na następny koncert już się wyliże, zwłaszcza że nie zamierza w tym czasie wchodzić do morza.

Przejedliśmy norweską pizzę, popiliśmy kawą, i tak rozpoczęły się najnudniejsze dwie godziny zmuły, które trzeba było odczekać między próbą a koncertem, bo do hotelu wracać nie było sensu. Poleźliśmy więc, ja i On, starym, zeszłorocznym szlakiem, kanałem przy rzece Aker. Trochę śladami Harrego Hulle, trochę własnymi. Posiedzieliśmy we dwóch na tęczowej ławce, później na normalnej, byleby tylko nie kisnąć w garderobie, gdzie groziła senność albo obżarstwo z nudów.

Rok temu grało mi się bardzo pod górę. W tym roku, z racji braku roztrenowania i permanentnego przebywania w rytmie koncertowy, po dwóch tygodniach wróciła świeżość, której na ostatnich, plenerowych koncertach w Polsce poczęło już nieco brakować. Zleciał ten koncert w trymiga. Publiczność, jak to zwykle na obczyźnie, na maksa żywiołowa. W zasadzie nie było słabych momentów. No może poza tymi, kiedy norweska ochrona wyrzucała za próg naszych, którzy poważyli się na stagediving. I nie było z towarzystwem dyskusji. Interweniował menadżer, organizator, szansonista grupy młodzieżowej, nie było przeproś. Poinstruowaliśmy więc lotników, żeby ograniczyli swój ruch sceniczny do wertykalnego i nie wychodzili ponad horyzont, bo przepis jest ważniejszy niż człowiek i chyba do końca reczitalu nikt już nie wyszedł zeń przed czasem.

Kiedy tłum się rozpierzchł a na nas doschły przepocone ciuchy, ogarnęliśmy się nieco i w komplecie ruszyliśmy do hotelu. Zabaw w podgrupach raczej nie uskuteczniano, z tego samego powodu co i noc wcześniej. Po pierwsze wszystkie sklepy już zamknięte, a po drugie sklepów wokół brak. Posnęliśmy szybko i bezboleśnie. Nawet nie odpaliłem norweskiej telewizji, żeby domęczyć skołatany łeb. Nie było takiej potrzeby.

Nazajutrz wylot do Polski zarządzono na 12. Bardzo lubię taki plan dnia. Nie ma wtedy gonitwy, jest czas na spokojne śniadanie, prysznic, defekację i na ćwiczenia fizyczne, którym znowu z lubością się poddałem. Naprawdę, grzech było nie skorzystać z takie siłowni. Ta bowiem była klasyczną, norweską sieciówką, ale goście hotelowi mieli doń wstęp za darmo, co przy norweskich cenach nie jest wcale takie bez znaczenia. Pojąłem tego dnia wówczas dosadnie, dlaczego Norweżki są jednymi z lepszych piłkarek nożnych na świecie. Kiedy tyrałem ciężary, zajęcia na siłowni miała żeńska ekipa piłkarska jednego z pierwszoligowych klubów. Trener z Ameryki, osobny trener fizjo, dziewuchy z różnych stron świata. I wszystkie zostawiały zdrowie, jakby ten trening miał ważyć o ich być albo nie być w kadrze. Nie wiem co prawda jak to wygląda u nas, ale to com widział, wyglądało naprawdę imponująco i na maksa profesjonalnie. Pomników Haalanda za to w mieście nie widziałem, a należy się mu, jak mało komu. Keep on rock City!

Norwegia żegnała deszczem i zimnem do spodu. Na lotnisko jechaliśmy ponad godzinę. Przespałem w zasadzie cały ten czas. Po szybkiej odprawie, zaległem na wolnych ławkach i oddałem się lekturze, która równie szybko mnie znużyła, bo pogoda była aczytalna. On siedział obok i bawił się komórką. Rozciągnąłem się na trzech krzesełkach w poprzek i kazałem się zbudzić, kiedy będą wołać do odlotu. Na szczęście nie było opóźnień.

Dotarliśmy do Polski o czasie. Przeszliśmy upokarzające procedury paszportowe, a że podróżowaliśmy z podręcznymi bagażami, bo na jeden dzień nie opłacało się taszczyć walizek, wyleźliśmy na zewnętrze, skąd pobrał nas do Warszawy Mario Detlaff, syn Ricarda. Modlin ma to szczęście, że leży na północ od miasta na W. i tym samym ja mam to szczęście, że wysiadam po drodze jako pierwszy. Gdyby nie 20-minutowy korek w Łomiankach byłbym w domu po 14, a tak byłem przed trzecią. Starczyło jeszcze czasu na zupę z żabki i pierogi z jagodami, zanim poszedłem odebrać Alę z przedszkola…

2 odpowiedzi do “Trasa pomarańczowa 2022 – Oslo

  1. Ja tu trochę z innej beczki, z wnioskiem formalnym. W gronie kilkunastu ludków jeździmy na Wasze koncerty odbywające się w okolicach Poznania. W tym roku zaliczyliśmy w krótkim czasie Zieloną Górę, Swarzędz, Poznań Rockowizna oraz Jarocin. Koncerty super, choć niektóre w deszczu, to jednak w większości oparte na tych samych utworach. Stąd wniosek co by pogadać z ONym, żeby pokombinował w repertuarze na Pomarańczowy Poznań. Dawno tu nie słyszeliśmy np. 'Kiedy ucichną działa już” albo „Dlaczego tak tu jest” czy” Dom wschodzącego słońca” lub „Czterej głupcy „. Z góry dzięki. Czuwaj

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.