Anplaktowe triduum, czyli czemu cieniu odjeżdżasz…

Niedzielne koncerty maja specyficzną publiczność. Trochę zdystansowaną, czującą, że to nie do końca tak miało być, że trwa koncert i fajnie by było atmosferę koncertu jeszcze trochę sobie przedłużyć, a tu niestety, z rana w poniedziałek trzeba iść do pracy. Ale gdzieś ta niedziela musi zawsze wypaść. Nas nie dotyczą zakazy handlowe. Jesteśmy jak katarynka albo msza-dla zabawy albo od kojenia skołatanych po tygodniu nerwów. Tydzień temu graliśmy w Toruniu. Muzycznie-bardzo dobry koncert. Sala na Jordankach pełna. A jednak nawet na „Polsce” towarzystwo zostało w blokach startowych, choć widać było, że gdzieniegdzie duch wygrywał z materią i pojedyncze wysepki szczęścia wybijały się ponad fotele. Zupełnie inaczej rzecz się miała wczoraj, w Krakowie. Też graliśmy w niedzielę, ale końcówka samych nas zaskoczyła. Ochrona odpuściła z przywoływaniem do porządku parę numerów przed końcem. I wszystko dlatego, że koncert odbywał się w klubie a nie w anturażu teatralno-filharmonicznym, a tuż przy scenie był…bar. Jakież to proste i skuteczne.

Czytaj dalej Anplaktowe triduum, czyli czemu cieniu odjeżdżasz…

Danzig zwei i co tam jeszcze było…

Miałem nosa, żeby w poniedziałek wydostać się z Gdańska koleją. Bus techniki musiał zawrócić z obranej drogi z powodu zapominalstwa. Bus z kapelą utknął na autostradzie w korku z powodu wypadku, a samolot z Gdańska do Warszawy nie odleciał z powodu usterki. On mi mówił, bo był na liście pasażerów. Ja za to dotarłem punktualnie. Czekając na peronie na dworcu Gdańsk Główny, pięć minut przed odjazdem, zorientowałem się, że mam w kieszeni kurtki…klucz od pokoju. Ten sam, który przy wymeldowaniu miał oddać śpiący wciąż w pokoju kolega. Tak przynajmniej zapewniałem na recepcji…

Czytaj dalej Danzig zwei i co tam jeszcze było…

Gdańsk i Warszawa druga lub trzecia

Ta niedziela przywitała nas godzinę szybciej, gdyż w nocy nastąpiła zmiana czasu. Parę godzin przed nią zagraliśmy naprawdę dobry koncert w Gdańsku, w Filharmonii Pomorskiej. W pełnym składzie i na pełnym luzie. I to się dało odczuć. Tradycyjnie już, chwilę po, spotkaliśmy się w stałym w zasadzie gronie, On, ja, Marta, Yry i Kazik, plus kilku nowych, w browarze-restauracji Hotelu Gdańskiego, sto metrów od sali koncertowej. Pierwszy przyszedł Majonez-pan od wizualizacji. Zajął miejsce, dalej doszlusował Jeżyk. Gdy zapytał w drzwiach, czy mogą się dosiąść do kolegi, z pomocą przybył kierownik sali, wskazując stolik-większy i w lepszym punkcie sali. To nic, że żaden z nas nie zrobił rezerwacji. Knajpa postarała się o to sama z siebie. Przecież wiadomo, że po koncercie na Ołowiance zawsze tam przychodzimy…

Czytaj dalej Gdańsk i Warszawa druga lub trzecia

2 soboty temu

Właśnie rozmawiałem z Krzysztofem Grabowskim za pomocą komunikatora na portalu społecznościowym. Dziękowałem za wejściówkę na wyprzedaną, warszawską Pidżamę, sygnalizując jednocześnie, że zabawiłem się tego dnia setnie, aż w barze nie dowierzano, ze ktoś może w tak krótkim czasie znajdywać się na początku i na końcu kolejki do wodopoju. Efekt był łatwy do przewidzenia. Jak się okazało, pan Krzysiek widział moje rozentuzjazmowane ruchy, choć miałem cichą nadzieję, że aż tak bardzo nie rzucałem się w oczy. Niestety.

Czytaj dalej 2 soboty temu